poniedziałek, 13 stycznia 2014

Soudce mrkev!*

Odkąd przestałam być nołlajfem (czyli od momentu rozpoczęcia nowego roku akademickiego), ciężko mi jakoś zebrać się w sobie i kontynuować to, co tutaj zaczęłam. Tak, jestem okropną kłamczuchą, bo już w ostatnim poście zapowiedziałam powrót do blogowania. Ostatnio, czyli...3 października. No pięknie.

...Ale w końcu piszę i wszyscy się cieszą :-P


10 listopada stuknął balowi w necu rok. Ileż się przez ten czas wydarzyło w piłkarskiej części mojego życia... Mecze genialne i do pupy, stadiony, które zachwycały i wiejskie zaniedbane poletka, a po drodze mnóstwo nowo poznanych, wspaniałych ludzi związanych z piłką.

M.in. ci panowie.
Ale ludzie przychodzą i odchodzą, związki zaczynają się i kończą, a jedyne, co mam zawsze, to miłość do piłki i fotografowania. I wytrwałość, żeby obie pasje ze sobą łączyć i poświęcać się im bez reszty. Wstanie z łóżka o 6.00 po 2,5 godzinach snu, potem cały dzień focenia i oglądania meczów. Noc oczywiście przed fotoszopem. Nikt mi tego nie kazał robić. I po 22 godzinach na nogach stwierdziłam, że jestem szczęśliwa. Zawsze byłam dziwna :-P

Jedynie to zdjęcie jest dziwniejsze niż ja.
O czym piszę? O pierwszej ważnej imprezie w moim piłkarskim kalendarzu, Halowych Mistrzostwach Śląska Sędziów Piłki Nożnej, które odbyły się w pobliskim Rybniku. Jubileuszowo: bo mistrzostwa 20-ste, a podokręg Rybnik obchodzi w tym roku 90-lecie istnienia.


Jeśli chodzi o halę - powtórka sprzed roku, wszystko wyglądało ładnie pięknie, a parę niedogodności było. Pomijając ciasnotę na parkiecie - z trybun do szatni dało się przejść tylko przez parkiet. Więc siadając z aparatem w złym miejscu miałam co chwilę czyjeś nogi w kadrze. Muszę kupić drut kolczasty, bomby i tworzyć wokół siebie takie małe pole minowe, może ludzie przestaną mi łazić przed obiektywem :-D

Konkurencję miałam cały czas na oku.
Patrząc na poczynania raciborskich sędziów w lidze halowej bałam się tego, co zdarzy się podczas mistrzostw i wolałam nie robić sobie nadziei na dobry wynik. Ale gdzieś w głębi serca czułam, że chłopcy mogą być czarnym koniem turnieju. Pierwszy mecz - i od razu zwycięstwo! 1:0 z Częstochową dzięki bramce Roberta Wali.


Następne spotkanie - omatko, ze zwycięzcami poprzednich dwóch edycji, sędziami z Katowic. No i porażka... Katowic! Wygraliśmy 3:1 po dwóch golach Grześka Wojdy i jednym trafieniu Dawida Bednarka.



Racibórz był jedyną ekipą, która po dwóch meczach miała komplet punktów. I na tym nasza drużyna poprzestała. Ale porażką z Bytomiem mało kto się przejmował, bo przecież mieliśmy zapewniony awans do kolejnej fazy rozgrywek.



Na następny mecz trochę się naczekaliśmy, bo graliśmy w ostatnim, czwartym ćwierćfinale. Ale czekać było warto, bo panowie zrobili to, czego się nie udało zrobić rok i dwa lata temu. 2:0 z Tychami (Piotr Poznański i Dawid Bednarek) i półfinał był nasz!



Tu trafiliśmy na gospodarzy, i tu nasza dobra passa się skończyła. 0:4 nie brzmi dobrze, ale trzeba podkreślić, że rybniczanie później zostali mistrzami, więc porażka z najlepszymi nie jest wstydem. Humory jednak wszyscy mieli kiepskie, a trzeba było jeszcze wyjść na parkiet, by powalczyć choć o najniższy stopień podium.





Ale też się nie udało. Sosnowiec pokonał Racibórz 3:1, choć nadzieja na zwycięstwo była, i to duża, bo wynik otworzył niezawodny Bednarek. Potem strzelali już tylko sosnowiczanie (dlatego żarty z Sosnowca dalej mnie będą śmieszyły :-P )



Finał to była prawdziwa wisienka na torcie sędziowskich zmagań. Wynik do samiuśkiego końca był sprawą otwartą, ostatecznie skończyło się na 3:3 i o tytule musiały rozstrzygnąć rzuty karne. W nich lepsi okazali się arbitrzy z Rybnika i to oni, mokrzy od szampana, odbierali największy puchar.








Po dwóch turniejach, w których okupowaliśmy ostatnie miejsca, w końcu przyszedł sukces. Oczywiście jakiś niedosyt jest, bo zawsze mógł być medal... Ale tej radości, którą przeżywaliśmy po zwycięstwach, nie zabierze nam nikt. I oby za rok mistrzostwa w wykonaniu raciborskich sędziów wyglądały podobnie.

Stasiu z bojową, groźną miną, Andrzej za to chyba przeczuwa, jak się skończy ten turniej.




Wydaje się wam, że mecze przebiegały spokojnie - bo przecież to sędziowie, więc grają czysto? Nic bardziej mylnego, mecze były bardziej zacięte i nerwowe niż te zwyczajne amatorskie.


Nie obyło się bez poważnej kontuzji. Efekt poniżej.


Byli nawet ważni ludzie z Warszawy!



Znajome twarze nie tylko na parkiecie, ale i na trybunach.








Stasiu wie, jak się zachować :-)





Więcej zdjęć na SędziaPiłkarski.pl.

* Na bohemistykę poszłam tylko po to, żeby poznawać wulgaryzmy i wyzwiska (ten słynny mecz Baníka, podczas którego podsłuchiwałam kibiców :-D ). Mój ostatni hit: soudce mrkev = sędzia marchew, odpowiednik naszego sędzia kalosz. Dla zainteresowanych: Rybník = staw rybny. I nie, Czarodziejski flet to nie Zahlastana fifulka, a Terminator to nie Elektornicky mordulec. Uduszę, jeśli ktoś mnie jeszcze raz uraczy takimi dowcipami :-P
.

3 komentarze:

  1. Co do czeskich wulgaryzmów, to są takie fajne słówka jak "szukanie" i "szczotka".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym "szukaniem" to już jest klasyk, ale o co chodzi ze szczotką?

      Usuń
  2. Jak to ładnie napisać? Szczotka to jedna ze stron od "szukania", biorąca za to pieniądze.

    OdpowiedzUsuń